Prawie 40% ogółu uprawnionych uczestniczyło w niedzielnym referendum w sprawie odwołania Rady Miasta i Gminy
w Białym Borze. W każdej z 4 komisji przekroczono wymagany trzydziestoprocentowy próg.
Tylko 51 osób z uczestniczących w głosowaniu opowiedziało się za pozostawieniem dotychczasowej rady -
poinformował Edward Andrasz, inicjator referendum. - Społeczeństwo opowiedziało się jednym głosem przeciwko
obecnemu układowi władzy. Zdaję sobie sprawę z ogromu odpowiedzialności za to, co się stało. Ale nie
mieliśmy innego wyjścia.
Burmistrz Białego Boru Tomasz Ginda jest innego zdania.
Wynik referendum jest taki jaki jest - komentuje burmistrz. - Stało się bardzo źle. Mamy sygnały, że grupa
referendalna osiągnęła taki wynik naruszając prawo. Zmuszano bowiem ludzi do udziału w głosowaniu. Będą
protesty, w których mieszkańcy przedstawią w jaki sposób to robiono. Nie mam nic przeciwko dowożeniu ludzi z
wiosek do siedzib komisji referendalnych. Nie mogę się jednak zgodzić na przypadki naruszania prawa.
Niech zadecyduje niezawisły sąd.
To wierutna bzdura - ripostuje Edward Andrasz. - Z naszego transportu korzystali tylko ci uczestnicy
referendum, którzy tego chcieli.
Jeżeli protesty wyborcze wpłyną do Sądu w przewidzianym terminie - będą rozpatrzone w ciągu 14 dni. W
ciągu 30 dni od przeprowadzenia referendum Wojewódzki Komisarz Wyborczy ogłosi swoją decyzję co do
ważności referendum. Jeżeli referendum zostanie uznane za ważne - Rada zostanie rozwiązana, a do gminy
wkroczy komisarz.
Będzie to najgorsze ze wszystkiego - uważa burmistrz Ginda. - Obcy, nie znający naszych realiów, człowiek
będzie decydował o tym, co najlepsze dla gminy.
Natomiast Edward Andrasz uważa, że dzięki demokratycznym regułom społeczeństwo miało możliwość
sprostowania swojej pomyłki sprzed niespełna czterech lat.
Reklama
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze